czwartek, 10 grudnia 2009

Arequipa, Arequipa, Arequipa

Przed wyjazdem do Arequipy, zostajemy na jeden dzien uwiezieni w La Paz. 6 grudnia w Boliwii odbywaja sie bowiem wybory prezydenckie i odgornym dekretem zakazany jest wszelki ruch pojazdow mechanicznych (!). Wszystkie polaczenia autobusowe odwolane. Taksowki - nie jezdza. Busiki - nie jezdza. Czasem przemknie pojedyncze auto z pozowoleniem na przejazd na przedniej szybie. Miasto, ktore na co dzien az klebi sie od samochodow i w ktorym geste spaliny mozna ciac nozem, jest nienaturalnie spokojne. Na kilkupasmowych avenidach dzieciaki graja w pilke i jezdza na rowerach. Wprowadzony zakaz jest dla nas kompletnie niezrozumialy - czyzby w ten sposob obecny prezydent chcial sobie zapewnic wyzsza frekwencje podczas wyborow? Jest to chyba zbyteczne, bo Evo Morales - jak wynika z malego wywiadu spolecznego, ktory przeprowadzilismy - moze byc w zasadzie pewny reelekcji.
W koncu udaje nam sie wydostac z La Paz i po kilkunastu godzinach jazdy, kilku zmianach autobusow i przekroczeniu granicy (jednej ;) - docieramy do Arequipy.
Nasz pierwszy kontakt z tym miastem mial miejsce jeszcze w zamierzchlych czasach - zaraz po przylocie do Limy. Wtedy to uslyszelismy donosny okrzyk naganiacza autobusowego: ¨Arequipa, Arequipa, Arequipa!!!¨. Od tej pory nazwe tej miejscowosci zawsze wymawiamy potrojnie :) W miedzyczasie zdazylismy sie tez nasluchac o tym, jak to niebezpiecznie sie tam zrobilo w ciagu ostatnich kilku lat (2 bezposrednie relacje od osob, na ktore napadnieto z bronia w reku - typowy napad ¨na taksowke¨: wsiadasz do pechowego pojazdu, a kierowca zamiast zawiezc cie gdzie trzeba, wiezie cie w ciemny zaulek do swoich kumpli, ktorzy robia co trzeba...).
W koncu, pod koniec naszej podrozy, docieramy do slawnego-nieslawnego miasta. Z braku czasu poswiecamy mu tylko jeden dzien, rezygnujac ze wszystkich okolicznych atrakcji, w tym ze slynnego Kanionu Colca.
Atmosfera w Arequipie juz swiateczna. Na Plaza de Armas wielka choinka, ktora wyglada dosc egzotycznie w prazacym sloncu i w towarzystwie palm.
Potezna katedra pieknie sie prezentuje na tle dwoch wulkanow gorujacych nad miastem.




Najwieksza atrakcja okazuje sie dla nas wpisany na liste UNESCO klasztor Santa Catalina. Zostal zalozony zaraz po przybyciu Hiszpanow, w XVI wieku i od tego czasu ulega ciaglej rozbudowie i przebudowie (wymusznej w duzej mierze licznymi trzesieniami ziemi i wybuchami wulkanow). Przypomina wlasciwie miasto w miescie - ma wlasne ulice i place, po ktorych mozna kluczyc przez dobrych kilka godzin.


Budynki i cele klasztorne odmalowano w pieknych, nasyconych kolorach i obstawiono donicami z kwiatami.


Kruzganki pelne sa starych malowidel. Same zas cele klasztorne dziwia przestronnoscia i swoistym przepychem. Na poczatku swojego istnienia klasztor przyjmowal wylacznie corki bogaczy, ktore mogly zapewnic sobie wszelkie luksusy, do jakich przywykly, w tym sluzbe. Dopiero po jakims czasie przyjecia zostaly zakazane, a wystawne zycie zamieniona na bardziej ¨klasztorne¨.


Przez nastepne 300 lat klasztor byl niemal calkowicie odciety od swiata - nieliczni mieli do niego wstep. Dopiero stosunkowo niedawno zostal udostepniony szerszej publice, a bilety wstepu stanowia jedno z glownych zrodel dochodu wciaz przebywajacych w nim siostr.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz