niedziela, 6 grudnia 2009

W krainie tysiaca i jednego kajmana

Jesli wydawalo nam sie, ze Droga Smierci juz za nami, bylismy w bledzie. Droga, ktora zmierzamy do tropikalnego Rurrenabaque niewiele sie rozni od tej, ktora pokonywalismy rowerami. Pierwsze mijanki z jadacymi z naprzeciwka autobusami i ciezarowkami sa dosc przerazajace, zwlaszcza, ze to zawsze nasz autobus wycofuje sie na zakretach na skraju przepasci... Docieramy jednak w jednym kawalku do celu i zaraz tego samego ranka ruszamy lodzia na trzy dni na pampe.
Pierwszy kajman robi ogromne wrazenie. Drugi tez. Ale po jakichs kilkudziesieciu, powoli obojetniejemy ;)


Rzeka Yakumi jest doslownie uslana mniejszymi i wiekszymi gadami: kajmanami i aligatorami. Czesc wyleguje sie na piaszczystych brzegach, czesc tylko lypie oczami znad powierzchni wody. Miedzy kajmanami leniwie pasa sie kapibary, niewiele sobie robiac z przeplywajacych obok lodzi. Pelen luz na pyszczkach. Czasem nawet przysypiaja zanurzone do polowy w wodzie. Najbardziej wyluzowane zwierze swiata?


Dodatkowo w metnych wodach rzeki kryja sie piranie, ktore delikatnie skubia nas podczas zazywania kapieli tuz obok rozowych delfinow slodkowodnych.

Zlowiona na wieprzowine

W porze suchej, na ktorej koncowke jeszcze sie zalapujemy, pampa daje niesamowta mozliwosc zaobserwowania z bliska duzej ilosci zwierzat.


Wokol naszych domkow uwijaja sie ciekawskie malpki - tzw. squirrel monkeys,


a o poranku mozna wsluchac sie w przedziwne, diaboliczne odglosy wydawane przez inny gatunek malp - howler monkeys, czyli wyjce.


Drugiego dnia udajemy sie na poszukiwanie anakondy, ktora mozna spotkac wsrod traw porastajacych rownine rozciagajaca sie po obu stronach rzeki. Udaje nam sie jednak jedynie znalezc pol zdechlej anakondy i jedna wyschnieta wezowa skorke. Zaliczone?


Wojtek tak sie angazuje w poszukiwania, ze wraca z imponujacym przychowkiem kleszczy - doliczamy sie jakichs trzydziestu kilku i jeszcze dzien po wezowej wyprawie wyciagamy kolejne. Ja natomiast rekompesuje sobie brak anakondy widokiem strusi. Jeden zostawia mi nawet piorko na pamiatke.

Najbrzydszy ptak swiata

Drzewo tuz przy naszej sypialni zamieszkuje ogromny ptasznik, niewiele mniejszy od mojej dloni. Wychodzi co wieczor prezentowac swoje wdzieki. Coz za przyjemne towarzystwo. W sam raz do lampki wina, ktora ostatniego wieczora serwuje nam przewodnik ze slowami: ¨To najlepsze wino w calej Boliwii... ale najgorsze na swiecie¨.


Po calym tym zwierzyncu udajemy sie jeszcze wglab dzungli. Wybieramy agencje zalozona przez miejscowa spolecznosc, a znaczna czesc naszych pieniedzy idzie na potrzeby wioski.


Przez cztery dni przemierzamy sciezki w selwie, ociekajac potem i liczac, ze uda nam sie spotkac grubego zwierza. Nic z tego. Gruby zwierz nie ma najwidoczniej ochoty na kontakty miedzygatunkowe.

Leafcutter ants

Spacer w dzungli pozwala nam zweryfikowac nasze wyobrazenia o puszczy amazonskiej: przede wszystkim nalezy zapomniec o plaskim terenie. Pniemy sie w gore tylko po to, zeby za chwile zejsc w dol. I tak w kolko. A przy temperaturze trzydziestu kilku stopni i wysokiej wilgotnosci powietrza nie jest to specjalnie relaksujace.
Nasz przewodnik, Valentino, opowiada duzo o leczniczych wlasciwoscach roslin, wykorzystywanych przez miejscowych od stuleci.


Mamy wrazenie, ze kazda roslina jest w jakis sposob uzyteczna. Dzungla to jedna wielka apteka. Nawet niektore z roslin, ktore my, niczego nieswiadomi europejczycy, hodujemy w domach, maja ogromne znaczenie. Rozne gatunki filodendronow wykorzystywane sa na przyklad jako antidotum na ukaszenie wezy i owadow. Aby jednak wlasciwie korzystac z tych darow, potrzebna jest ogromna wiedza. Jak to zwykle bowiem bywa w takich przypadkach, to co leczy, moze rowniez z latwoscia zabic.
Odwiedzamy tez wioske, ktorej mieszkancy zalozyli wybrana przez nas agencje.

Wyciskarka do soku z trzciny cukrowej

Uderza nas widok dzieci, czasem zupelnych maluchow, szwendajacych sie z maczetami w rekach.


Na poczatku myslimy, ze to normalne ¨wyposazenie¨. Valentino wyjasnia jednak, ze trafilismy akurat na koncowke roku szkolnego, kiedy to wszystkie dzieci zobowiazane sa oczyscic uprawiane przez siebie splachetki ziemi. Uf. Jednak widok dziewczynki z maczeta w jednej rece, a pilka do kosza w drugiej, pozostanie w naszej pamieci na zawsze...
Wieczorem Valentino raczy nas opowiesciami o jaguarach. Nasza ulubiona mowi o tigregente: czlowieku, ktory przy pomocy specjalnych roslin potrafi zamieniac sie w jaguara. Nasz przewodnik twierdzi, ze choc sam byl poczatkowo pelen sceptycyzmu w tej kwestii, ktoregos dnia spotkal na swojej drodze takiego tigregente...


Z ¨glownego¨ obozu wyruszamy na 1,5 dnia do Parku Narodowego Madidi. Tam mamy mozliwosc przyjrzec sie ogromnym klifom, na ktorych gniazduja czerwone ary.


Te przepiekne ptaki sa niestety zagrozone wyginieciem. Tworza bowiem pary na cale zycie - kiedy jedna ginie, druga tez czeka niechybna smierc. Pniemy sie do obserwatorium, znajdujacego sie na szczycie klifu.


Widok kolorowych papug szybujacych z wrzaskiem nad bezkresna puszcza to jeden z najpiekniejszych widokow, jakie dane nam bylo ujrzec w zyciu...



Selwa pozostanie w nas w postaci wspomnienia nieprzerwanej symfonii dzwiekow, jarzacych sie w swietle latarki oczu tysiecy pajakow i ciem oraz parnego, dusznego powietrza, ktore wyciska pot na kazdym kroku.


Wiecej zdjec:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz