niedziela, 15 listopada 2009

Huayna Potosi

Tuz przed 6-ta budzi nas krzatanina w kuchni - to Feliciano, jeden z przewodnikow, razem z kucharka przygotowuja dla nas sniadanie. Poprzedniego dnia dotarlismy do schroniska polozonego kilkadziesiat kilometrow od La Paz, na wysokosci 4700 m n.p.m.

W drodze do schroniska

i zrobilismy krotki wypad aklimatyzacyjny na lodowiec -


- pobawic sie rakami i czekanami.

Pracownicy Obi na szkoleniu BHP



Na godzine 13-ta mamy zaplanowane wyjscie z calym ekwipunkiem do polozonej jakies 700 metrow wyzej bazy wypadowej, z ktorej w nocy rozpoczniemy atak na szczyt. Okolo poludnia w schronisku pojawiaja sie pierwsze osoby, ktore tej nocy probowaly zdobyc Huayne. Wyputujemy z ciekawoscia o kazdy szczegol wyprawy - relacje sa zgodne - wejscie nie jest trudne technicznie, jednak dosc wyczerpujace. Zaczyna sie nerwowe oczekiwanie, minuty wloka sie jak nigdy. W koncu tuz przed ustalona godzina nadchodzi upragniony sygnal do wyjscia. Rozpoczynamy podejscie w niepelnym skladzie - para Francuzow, byc moze pod wplywem uslyszanych informacji, zrezygnowala ze wspinaczki. Droga jest dosyc stroma, plecaki ciezkie - wnosimy caly niezbedny sprzet: raki, czekany, buty...
Po okolo 2.5 godzinach mijamy publiczne schronisko (polozone 150 metrow nizej od naszej bazy), z ktorego korzystaja pozostale agencje oraz turysci "niezrzeszeni", i godzine pozniej docieramy na miejsce. Baza wypadowa (5400 m n.p.m.) okazuje sie byc zwykla buda ocieplona styropianem, w ktorej znajduje sie maly aneks kuchenny i 2 rzedy materacow (jeden nad drugim).
Zjadamy kolejny posilek: zupe i spaghetti na sposob andyjski czyli makaron z parowka (wg przewodnikow sopa es mas importante - zupa jest najwazniejsza) i od okolo 18-tej probujemy spac, jednak z powodu emocji przez dlugi czas nikt i tak nie jest w stanie zasnac.
Dodatkowo nadchodzi burza. Huk piorunow jest tak ogluszajacy, ze poczatkowo wydaje nam sie, ze to odglosy poruszajacego sie pobliskiego lodowca albo jakies lawiny lodowe.
Kilka minut przed pierwsza rozlega sie dlugo wyczekiwane amigos, vamos!. Z powodu choroby wysokosciowej Marta zostaje w bazie (Dlaczego znowu ja?!? - przyp. M.C.). Pozostali zaczynaja pakowac niezbedny ekwipunek.
Wychodze na zewnatrz, przez noc nasypalo 10 cm sniegu. W oddali co chwile widac blyski burzy, ktora jeszcze niedawno nie dawala nam spac, ponizej migaja swiatelka czolowek kilkuosobowej grupy, ktora juz zdazyla wyjsc z publicznego schroniska i teraz pnie sie do gory w naszym kierunku.
Zakladamy raki i przywiazujemy sie linami. Miejsce Marty zastepuje Brazylijczyk, David - nie wiedziec czemu maskotka przewodnikow.


Ruszamy. Najpierw Felix, nasz przewodnik, za nim David i na koncu ja. Droga poczatkowo trawersuje lodowiec by po godzinie zaczac piac sie pod gore. Co jakis czas przeskakujemy szczeliny lodowe. Niestety w ciemnosciach nie widac jak bardzo sa glebokie. Po pierwszej godzinie zaczynamy robic postoje co 30 minut. Przez znaczna wiekszosc drogi nie musze uzywac czekanu - kijki trekkingowe w zupelnosci wystarczaja.
Okolo 5 dochodzimy do ostatniego, nieco bardziej stromego podjescia.


Do szczytowej grani brakuje okolo 150 metrow. David ni stad ni z owad oswiadcza, iz opadl juz z sil i nie chce dalej sie wspinac. Udaje mi sie jednak go przekonac aby sprobowal - juz tylko godzina drogi przed nami. Zostawiamy plecaki i kijki i ruszamy w gore, najpierw po lodzie, pozniej po plaskich, pochylonych i bardzo nieprzyjemnych skalach.


Wkrotce dochodzimy do grani. Stad juz rzut beretem do szczytu.


Po 7 udaje nam sie wejsc na sam czubek Huayny - 6088 m n.p.m. Radosc jest niesamowita. Robimy pamiatkowe zdjecia,


podziwiamy przepiekne biale szczyty Cordillery Real, ktore na krotka chwile odslonily wszechobecne chmury...


...i zaczynamy schodzenie.


Powrot do bazy zajmuje nam 1.5 h. Mamy tez okazje zobaczyc szczeliny, ktore przeskakiwalismy w nocy. Niektore z nich maja po kilkadziesiat metrow glebokosci, w innych nawet dna nie widac.


W bazie kilka minut odpoczywamy, pakujemy sprzet do plecakow i ruszamy juz wszyscy razem po bardzo sliskich kamieniach na dol do schroniska, skad po pysznym obiedzie, udajemy sie z powrotem do La Paz.


Wiecej zdjec:

1 komentarz:

  1. Słabo mi się robi jak patrzę na te szczeliny hehe z fajnym luzem o nich piszesz :]

    OdpowiedzUsuń