sobota, 21 listopada 2009

Wild Wild West

Jedziemy na poludnie Boliwii do miasteczka Tupiza. Chcemy stad wyruszyc na Salar de Uyuni, ale najpierw przyjzec sie okolicy, ktora slynie z krajobrazow zywcem wyjetych z westernow.


Jak Dziki Zachod, to Dziki Zachod - trzeba zaopatrzyc sie w rumaki.


Tak ¨zmotoryzowani¨ postanawiamy przemierzyc pobliskie gorskie tereny. Naszym koniom daleko do nieujarzmionych mustangow, ale moze to i lepiej. Moj na przyklad ma zepsute wszystkie biegi. Jak rusza na jedynce, tak juz zostaje. Wojtek radzi sobie zdecydowanie lepiej w roli kowboja.

Wjezdzamy pomiedzy gory o przedziwnej, rdzawoczerwonej barwie, ktore przybieraja miejscami zadziwiajace ksztalty.


Sama skala wyglada tak, jakby ktos pozlepial czerwonym spoiwem roznej wielkosci kamienie. Az dziw bierze, ze wszystko to trzyma sie kupy. Pomiedzy strzelistymi skalnymi wiezami rosna kaktusy.


Upal niemilosierny. Ciezko sobie wyobrazic, ze ktos mogl w takich warunkach spedzac w siodle wiele dni. Dla nas nawet siedem godzin okazuje sie dosc mocno odczuwalne. By wyrazic sie bardziej obrazowo: kilkugodzinna jazda daje nam mocno po dupie :)


Powoli nawracamy do Tupizy. Wielokrotnie przeprawiamy sie przez rownie czerwona co gory rzeke, cieszac sie, ze konie to nie psy i ze nie otrzepuja sie po zamoczeniu. Mijamy ¨droge¨ wiodaca do granicy z Argentyna - autobusy i samochody jada dolina rzeki, co w praktyce oznacza, ze jada rzeka. My zas trzymamy sie torow kolejowych, napotykajac takie dziwa jak znak: ¨Uwaga piesi¨ na torach...


Wiecej zdjec:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz