piątek, 6 listopada 2009

Wampir energetyczny

Bez energii. Bez zycia. Bez sil. Tak mniej wiecej czujemy sie przez wszystkie dni spedzone w Puno nad slynnym jeziorem Titicaca. Postanawiamy tu zostac chwile dluzej, bo oprocz wizyty na pobliskich wyspach chcemy tez zalapac sie na obchodzone z pompa dni Puno. Byc moze jednak nasza decyzja jest bledna, bo miasto wysysa z nas wszelka energie i najchetniej przesiadujemy na wszelkich lawkach i kraweznikach i gapimy sie pustym wzrokiem przed siebie ;)
Dziwne to w sumie, bo wszyscy mieszkancy wykazuja tendencje wrecz odwrotna. Tuz obok naszego hostelu na kilku ulicach rozklada sie gwarne targowisko.


Sprzedawcy owocow i warzyw przez megafony wychwalaja swoje towary (nie wiedziec czemu, szczegolnie zalezy im na tym, zeby opchnac mango). Pod wieczor ulice calego miasta zapelniaja sie przebierancami. Jest 31 pazdziernika i wszyscy z zapalem swietuja Halloween. Dzieciarnia laduje sie do sklepow, restauracji i kafejek, w ktorych z miejsca zostaje obdarowana cukierkami. Zapasy slodyczy na ten dzien musza byc naprawde duze...
Kilka dni pozniej rozpoczynaja sie dni Puno. Najpierw wczesnym rankiem pojawia sie parada szkolnych dzieciakow poprzebieranych w tradycyjne stroje i tanecznym krokiem przemierzajacych ulice miasta.


Po poludniu ich miejsce zajmuja dorosli, a waskie uliczki centrum zostaja ciasno oblepione przez gapiow, miedzy ktorymi - a jakze - uwijaja sie sprzedawcy wszystkiego. Profesjonalne grupy prezentuja tradycyjne tance.




Za kazda z takich grup podaza orkiestra deta i momentami sprawia to wrazenie, jakby poszczegolne orkiesty chcialy sie wzajemnie zagluszyc. Parada taneczna trwa dobrych kilka godzin, a w miejscu jej zakonczenia przygotowane jest wszystko, czego trzeba na dobre after-party: pietrzace sie skrzynki z piwem i cos na zab. Tancerze, tancerki i grajkowie skwapliwie z tego korzystaja (a nalezy zaznaczyc, ze wsrod tancerek przewazaja kobiety w wieku 50-65 lat).
Glowne obchody swieta koncentruja sie wokol inscenizacji mitycznego wynurzenia sie z jeziora Titicaca legendarnego zalozyciela dynastii Inkow - Manco Capaca i Mamy Oclli.

I znow przez miasto przetacza sie kolorowy korowod. Nas jednak cala ta inscenizacja dosc mocno nuzy - nie za bardzo rozumiemy jezyk Aymara, w ktorym Manco wyglasza swoje przemowy, a cala symbolika wydarzenia jest nam niestety obca. W tym kontekscie Mama Oclla rzucajaca w tlum ziemniakami robi na nas co najmniej groteskowe wrazenie. Dodajmy do tego dobiegajacy z calkiem bliska okrzyk: ¨Mango, slodkie mango, tylko 1,5 sola za kilogram¨- i wszystko siega granic absurdu.
W tak zwanym miedzyczasie zaliczamy tez najwieksze rozczarowanie naszej wyprawy - slynne plywajce wyspy Uros. Jest ich podobno okolo 50, z czego na 30 wpuszczani sa turysci. I te 30 wysp to niestety calkowita porazka. Kicz to za malo powiedziane.


Przy kazdej z wysepek cumuje lodz wyladowana turystami (w tym tak niewinnymi jak my, ktorzy sadzili, ze placa jedynie za transport), a na nich czekaja juz miejscowe kobiety, ktore odstawiaja szopke na temat zycia na wyspie, lacznie z rzewnym spiewem na pozegnanie.


Jedyna przyjemnosc to sprezysta trzcina - totora, uginajaca sie pod stopami...
Z Uros plyniemy dalej na wyspe Taquile, na ktorej nocujemy. Wyspe zamieszkuje dosc hermetyczna spolecznosc (malzenstwo z kims spoza wyspy nalezy do rzadkosci), ktora od mieszkancow stalego ladu odrozniaja charakterystyczne stroje (w szczegolnosci nakrycia glowy: kobiety nosza czarne chusty, a mezczyzni czapki, ktorych kolor wskazuje na ich stan cywilny i status spoleczny).



Wyspa jest spokojna i cicha. Nie ma elektrycznosci. Nie ma samochodow. Po zapadnieciu zmroku droge wskazuje ksiezyc. Niestety nie mozemy w pelni nacieszyc sie jej urokiem, bo w nocy dopadaja mnie bardzo nieprzyjemne dolegliwosci zolodkowe. Jak nie urok to...

Z ulga opuszczamy Puno i ruszamy w strone granicy z Boliwia. Rzut oka na przygraniczna Copacabane i jestesmy juz w drodze do La Paz. Z La Paz natomiast ruszamy prosto w gory - w Cordillere Apolobambe.


Wiecej zdjec:


2 komentarze: